Przepadły Kresy? Zaginęła ich sentymentalna mitologia? Odeszły do lamusa pradawne nazwy? Przestały płynąć tamtejsze rzeki? Ależ skąd. Wystarczy tam pojechać. Popatrzeć. Posłuchać. Pójść Świętym Brodem. Zatrzymać się przy Radziwiłłowskich kryptach. Wbiec schodami na pięterko pięknego dworu zasłużonych Komarów. Posłuchać szlachcianki z Wodoktów. Zachwycić się obłokami odbitymi w Niewiaży oraz mostem wiszącym, który łaskawie pozwala swobodniej odczytać ciemną rzekę. Można jeszcze wstąpić do Datnowa i Akademii. Niedaleko są Szetejnie, Jaswojnie, Cytowiany, Poniewież. Pogniewają się Litwini za pamięć nadwrażliwą i niepoprawną? Niepotrzebnie. Jeśli nadejść mają barbarzyńcy, a przecież nadejdą, cóż po naszych sporach i zazdrościach, licytacjach, komu więcej przypada z dawnego dziedzictwa. Na zgliszczach najistotniejsze są skryptoria. Zakonspirowani zbieracze pamiątek Czciciele rękopisów. Szczerzy poeci, zatroskani, aby jutro nie liczyło się od dzisiaj, aby zmurszałe groby były strażnikami pamięci, i pomarszczone dęby, i świronek, i zwyczajne ludzkie losy, żywoty piękne i heroiczne. Wierzę, że pieśń ujdzie cało. Przechowa krajobrazy i męczenników, grozę upadku, głośne romanse, zagadkowe śmierci, codzienne starania, fantastyczne kariery, mistyczną przenikliwość i gorycz skrzywdzonych, gdy młyny historii mieliły całą tę okolicę po wielekroć i niemal doskonale. Kiedy wędruję Tamtędy, wespół z pojętnymi uczniami, chciwymi wrażeń przyjaciółmi oraz czułą i utkaną z ran oraz marzeń Panią Irenką, wiem, że przechodzimy drogami dobrze schodzonymi, z wieloma dyskretnymi tropami, z wieloma śladami po tylu odmiennych przechodniach, mówiących różnymi językami, modlących się do różnych bogów, nazywających okoliczne detale różnymi nazwami.
Irena Duchowska jest poetką, poetką zatroskaną, to znaczy taką, która nieustannie przypomina i nieustannie jest zobowiązana. Wilnianka (o gnieździe rodzinnym powie najczulej: „Moja Słomianka”), mieszkająca na Żmudzi. Polka z krwi i kości. Pryncypialna. Jednoznaczna. Twarda. Przypięta na stałe do zasad już niemodnych. Prostolinijna. Wrażliwa. Strażniczka pamięci po ks. Janie Naumowiczu, męczenniku Wileńszczyzny oraz siostrze Teresie Jakutowicz, utalentowanej rysowniczce i malarce. Tyle różnych pasji przysiadło przy naszej Poetce. Zespół śpiewaczy „Issa”, który założyła, Stowarzyszenie Polaków Kiejdan, któremu prezesuje, ceniony dorobek nauczycielski, Festiwale Kultury Polskiej na Żmudzi, które organizuje z iście kresowym uporem. A wiersze? Są. Po prostu, zwyczajnie, są. O Bogu, miłości, zawierzeniu, zwątpieniach, rodzicach, ogrodach, własnych dzieciach, potrzebie zostawienia śladów, marzeniach, niespełnieniu (w dawnym wierszu taka oto, emocjonalna perełka: „czemu właśnie ja/ musiałam być upokorzona,/ nad siły brzemię dźwigać,/ gdy on/ w motyla się zmienił/ i dalej lekko fruwa ?/”. Rzecz wiadoma, poeci rodzą się z zamiaru Boga. Niczego nie dzierżą i o rząd dusz nie walczą. Coraz częściej przypominają cierpliwe prządki. Może nawet nie wiedzą, że to od nich zależą losy cywilizacji, może nie tyle od nich, ile od Słowa, przytrzymywanego w depozycie.
Irena Duchowska jest mocno znaczona właśnie Słowem, jego wewnętrznym rytmem, jego powagą i sakralną głębią. Tę głębię moglibyśmy nazwać mistyką, mistyką codziennych spraw i trwałych idei, mistyką zwyczajnych pragnień i nadziei na świat uporządkowany. Może dlatego te wiersze kuszą czytelników. Ktokolwiek słyszał recytacje samej autorki łatwiej odgadnie, może lepiej dopowiedzieć odszuka, ich właściwą siłę, przy samej lekturze nie tak klarowną i precyzyjną. Bywają poeci zapisu. Bywają poeci głosu. Bywa, że forma bierze górę, bywa, że dominują emocje, czysta świadomość, gdy przed całym światem, człowiek, kruchy i sponiewierany, wygłasza swoje credo, niektórym na pożytek, niektórym dla kpiny, jeszcze innym dla znudzenia. Irena Duchowska potrzebuje być poetką harmonijną. Nie unika przy tym intymnych wyznań. Żebrze o miłość. Szuka szczęścia w popiele. Odnajduje dąb i jarko-różowe gwiazdy trzmieliny. Wie, że zmysły są burzliwe i rozkoszne. Po kobiecemu zazdrości. Ulega chorym tęsknotom. Bywa, że sama sobie nie dowierza i podejrzliwie traktuje własną dobroć, doszukując się w niej, podejrzanych intencji. Ta odważna wiwisekcja trwa właściwie nieustannie. Ma swoje bieguny. Od religijnych uniesień po bezdroża pomyłek. Od wiary w Mateńkę najmilszą, po Ikarowy lot i paraliżującą amnezję. A pomiędzy kalejdoskop zdarzeń i niepokojów, koszmary wojenne i róże, Scylla i Charybda, łagiernicy odarci z człowieczeństwa i nadzieja, że można strząsnąć pył z marudnego sumienia. Nie wiem, czy wiersze te można nazwać ładnymi. To zbyt gładkie określenie. Nie przynależą one do sztambuchowej tradycji. Nie różowieją od lekkiego tańca i gładkich rozmów. Irena Duchowska jest przecież poetką zatroskaną. Pragnie ogrzać poturbowane serca. Dąży do ziemi obiecanej, która jest na pewno, ale wciąż oddala się i gubi swoje święte kontury.
Dariusz Łukaszewski
Poeta, wójt gminy Kadzidło, Polska